W tym dziale znajdują się wszelkie materiały dotyczące fotografowania.
W miarę upływu czasu, będą dodawane nowe - zapraszamy do ich nadsyłania.
W chwili obecnej znajduje się tu obszerny artykuł na temat fotografii
makro z uwzględnieniem motyli, autorstwa Adama Grochowalskiego.
Uwaga: Każde zdjęcie jest linkiem do pliku o orginalnej rozdzielczości.
Ponieważ w artykule opisywana jest dokładność zdjęć, orginały nie były ponownie
kompresowane - wiąże się to z dużym rozmiarem plików: od 100 kb do 1,2 mb.
" O fotografowaniu motyli i innych małych obiektów niekoniecznie latających. "
Nie wiadomo, kto i kiedy i po co, ale ten co wymyślił motyle, to był pomysłowy
gość. Jak na Królestwo Zwierząt przystało w systematyce te miłe fruwające stworki
należą do gromady owadów (oj, to prawdziwa gromada) a ich najbliższe dane to:
łuskoskrzydłe.
Tak się składa, że ani człowiek, ani inny gad nie przepoczwarcza się ani nie
ma stadium gąsienicy, która jakością w kwestii rozwoju cywilizacji przypomina
baaardzo zaprzeszły czas. Przez jakość rozumiem jej dość paskudny sposób odżywiania
i kiepską jak na parówkowaty kształt zdolność do fruwania, którą posiadło bez
żadnych wątpliwości jej kolejne wcielenie, a raczej wcielenie wcielenia, bo
po drodze zostaje jeszcze coś, co już zupełnie nie przypomina niczego do fruwania,
czyli hermetycznie zamknięta w chitynowej kapsule poczwarka. Gąsienica też nie
ma żadnych powodów aby się rozmnażać i tą kwestię w całości odkłada na później,
gdy już problem fruwania stanie się faktem.
Mnie fascynuje to, że gąsienica - lubiąca zielone sałatki z różnych liści jak
już stwierdzi (a raczej za nią stwierdzają to odpowiednie formy białka) że się
napchała do syta zaczyna tworzyć coś, co jest po chwili skorupką wypełnioną
tylko płynem. Aż trudno uwierzyć, że z tej płynnej zawartości w niektórych przypadkach
już po kilku dniach wyfrunie nieprawdopodobnie ukształtowany motyl. Bynajmniej
nie podobny do swojej formy preimaginalnej i zapewne nie mający pojęcia, na
którym krzaku było jego dzieciństwo.
I właśnie to mnie fascynuje. Nie tylko piękno kolorów i kształtów motyli, ale
i ich form z poprzednich wcieleń.
Całość przygody zaczyna się od jajeczka. No tak i tu znów mogliby spierać się
filozofowie co było najpierw. Z kurą nie byłoby tyle problemów, bo mogło być
tylko albo kura albo jajo, a tu: aż 4 możliwe przypadki. Jajo, larwa, poczwara
i forma doskonała.
Zwróćcie uwagę, że w przypadku niektórych motyli jajo ma mniej niż 0,1 mm. Gąsienica
potrafi dorosnąć do kilkunastu centymetrów i zwiększyć masę nawet do kilkunastu
tysięcy razy. Poznane motyle różnią się wymiarami w podobnym zakresie. Są takie,
które mają rozpiętość poniżej 5 mm, ale te "maxi" to potrafią machać
skrzydłami szerokimi na 30 cm (Thysania agrippina czy Attacus atlas - warto
tu zaglądnąć! :
http://www.junglejimsbugs.com/InLargAgrip1.htm
http://www.naturia.per.sg/buloh/inverts/atlas_moth.htm
Specyfika fotografowania motyli
Motyle nie są wyjątkowym obiektem w makrofotografii jeśli nie brać pod uwagę
ich ulotności. W większości przypadków fotografowanie tych zwierząt w postaci
imago, a więc motyla w naturze nie jest łatwe i wymaga po pierwsze dużej cierpliwości
i związanej z tym sporej ilości czasu a po drugie dobrej znajomości biologii
tego owada. Dotyczy to szczególnie gatunków motyli nocnych czyli ciem. Musimy
wiedzieć gdzie szukać konkretnych gatunków i jak mogą się zachować w przypadku,
gdy ujrzą nasze oko przez obiektyw. Wiele jest gatunków płochliwych, którym
zrobienie zdjęcia graniczy z cudem, są jednak takie, które można wziąć na gałązkę,
przesadzić na wygodniejsze miejsce lub na takie, gdzie tło się będzie lepiej
komponowało. Znajomość biologii pozwoli uniknąć przypadku, gdy motyla lubiącego
spijać soczyste odchody umieści się na pachnących nieco odmiennie kwiatach.
Są i takie motyle, które kwiatów i innych pachnideł w ogóle nie odwiedzają,
gdyż mają zredukowany aparat gębowy i bazują na pozostałości tego, co zgromadziły
za życia jak były larwami. Motyle takie spotkamy gdzieś w trawie lub na pniach
(np. niektóre prządki i pawice).
Fotografowanie w naturze jest bardzo wdzięczne i daje dużo satysfakcji, gdyż
jest formą polowania, dając upust żądzy drzemiącej w zwierzęcych elementach
naszego zapisu genetycznego. Słoneczne dni w naturze dostarczają odpowiedniej
ilości światła aby użyć krótkich czasów pozwalających "zamrozić" ruch
motyla, ale często kontrast jest wówczas zbyt duży i zdjęcia wychodzą nienaturalnie
'spalone'. Wykorzystanie tak dużej luminacji jest rzeczą trudną, jakkolwiek
w wielu przypadkach znakomicie może być wykorzystane dla obiektów o matowych
powierzchniach, do których należą skrzydła motyli. Należy tyko uważać, aby nie
fotografować jasnych motyli na ciemnym tle w słoneczne dni. Kontrast jest zbyt
duży.
Ja wolę dni pochmurne lub nawet gdy pada niewielki deszcz. Znalezione wtedy
motyle w naturze są nieco spokojniejsze a i oświetlenie jest mniej kontrastowe.
Jeśli używa się statywu, a obiekt (zwykle) pozwoli na zbliżenie, można uzyskać
najlepsze efekty, szczególnie pod względem plastyki i kompozycji tonalnej. Mamy
też zdecydowanie więcej czasu na właściwe skadrowanie i wybranie odpowiedniego
momentu do zapisu obrazu, o czym trudno gdy motyl jest aktywny w pełnym słońcu.
Ja w swojej praktyce, niestety, ale rzadko fotografuję w naturze z powodu głównie
braku czasu na wielogodzinne polowania. Bezwzględnie jednak uważam tą formę
kontaktu z naturą za najlepszy sposób dokumentowania i artystycznego spojrzenia
na życie motyli i z podziwem oglądam nowe zdjęcia motyli wykonane w naturze.
Wieloletnie zamiłowanie do hodowli tych owadów w domu pozwalają mi na uwiecznianie
na zdjęciach momentów trudnych do zaobserwowania w naturze, albo rzadko spotykanych.
Mówię tu na przykład o zmianie zachodzącej w jajeczkach i pojawianiu się widocznej
przez skorupkę ruchliwej gąsienicy, albo wykluwających się z ciała gąsienic
lub poczwarek różnych form pasożytów. Jest to okazja do zaobserwowania momentu
linienia gąsienicy tworzącej poczwarkę i jej dalszych zmian czy też wylęgu motyla
z poczwarki.
Jakkolwiek w przyrodzie też można zrobić zdjęcia takich momentów, to w większości
jest to kwestia przypadku, również jeśli chodzi o uzyskany efekt.
No tak, słychać te narzekania! Nie każdy ma zamiłowanie do wspólnego zamieszkiwania
z gromadą świata owadziego, ale jest to jednak świetny sposób na codzienny kontakt
ze specyfiką życia tych stworzeń z możliwością uwieczniania dowolnej chwili,
gdy tylko uznamy, że jest tego warte. No i to, o czym piszę tutaj: możliwość
manewrowania światłem, arsenałem optyki oraz tłem. Wszystko podparte na statywie.
Ale teraz już na poważnie.
Rozważając chęć skompletowania swojej kolekcji makro - foto, trzeba więc wziąć
pod uwagę, że musimy mieć bardzo uniwersalne zapasy optyki. Wynika to z tego,
co napisałem powyżej, a więc wymiarów geometrycznych naszych obiektów.
Może jako slogan, ale wypada mi to powiedzieć, że w tym przypadku musi to być
lustrzanka jednoobiektywowa. Motyle i inne owady fotografujemy
z bliska i kompakty nie nadają się do tego zupełnie nawet, gdy mają "super
makro", gdyż nie ma praktycznie żadnej kontroli nad ostrością i kompozycją
obrazu. Pomijam przypadek cyfrówek z podglądem na LCD, ale w plenerze i w ogóle
przy mocnym świetle ten podgląd nie pozwala na właściwe komponowanie obrazu.
Poza tym wyświetlacz LCD nie pozwala na sprawdzenie ustawienia ostrości tak
dokładnie, jak wizjer pryzmatyczny z matówką. Kolejna zaleta lustrzanek to kwestia
wymiennej optyki. Tu mamy już do wyboru czego dusza zapragnie i kwestią staje
się wyłącznie cena.
Często jestem pytany: czy do fotografowania z bliska muszą być obiektywy typu
"makro"? Wiadomo w czym problem - są drogie. Odpowiedź brzmi: generalnie
nie. Większość obiektywów standardowych i krótkich "tele" po założeniu
pierścieni pośrednich lub nałożeniu na obiektyw zamiast filtra specjalnej soczewki
zapewnia możliwość zrobienia silnych zbliżeń. Problem polega jednak na tym,
że te "makro" obiektywy ktoś obliczył do fotografowania z bliska,
a te inne nie. Dlatego też jeśli zdecydujemy się robić makro używając popularnych
obiektywów i pierścieni pośrednich czy soczewek, możemy spodziewać się przede
wszystkim poważnej utraty ostrości. To już jest typowy kompromis i kwestia -
"coś za coś".
Weźcie pod uwagę, że nawet stare konstrukcje obiektywów "makro" pozwalały
na fotografowanie z możliwością zapisu obrazu w skali 1:1, czyli bez żadnych
pierścieni można zrobić motyw 24x36mm - tyle ile ma wymiar klatki filmu. W przypadku
nowych lustrzanek cyfrowych problem ten jest jeszcze ciekawszy, gdyż matryca
to 2/3 wymiaru klatki filmu, więc i obiekt o wymiarach matrycy można zapisać
jako pełny obraz. Zysk w zakresie "makro" jest więc dla aparatów cyfrowych
bezdyskusyjny!
Pod względem optyki polecałbym za najbardziej uniwersalny obiektyw do makrofotografii
o stałej ogniskowej w zakresie 100 - 135mm. Broń Boże zoom!
Wiele firm oferuje obecnie jako standard 105/2.8 makro. (Nikon, Minolta, Canon,
Pentax, Sigma, Tamron, Vivitar i inne). Od lat jestem fanem Nikona, dlatego
też na jego bazie postaram się przybliżyć Wam tajniki makrofotografii, jakkolwiek
przesiadka na inną firmę nie stanowi tu żadnego problemu ani merytorycznego
ani technicznego, no, może za wyjątkiem Canona, którego już dawna rezygnacja
z ręcznego ustawiania przysłony (brak pierścienia) ogranicza możliwości "makro",
że nie wspomnę o "mikro". Canon wypuścił niedawno rewelacyjny obiektyw
do mikrofotografii, ale o cenie nawet nie wspomnę. Ciekawych zapraszam do Internetu.
A teraz nieco o szkłach.
Obiektywy zmienno ogniskowe (zoomy) z zasady nie nadają się do makrofotografii.
Pragnę tu podkreślić to, bo na ten temat napisano tomy. Składają się ze zbyt
wielu soczewek i ruchomych elementów i nie są obliczone do ujęć z bliska. Oczywiście,
że z pierścieniami czy innymi soczewkami nasadowymi nawet kiepskie zoomy pozwolą
na skadrowanie nawet mrówki, ale jakość otrzymanego zdjęcia nie pozostawi złudzeń,
że do makrofotografii stosować należy obiektywy stało-ogniskowe. Ta reguła ma
oczywiście wyjątki. Jednym z nich jest (mam to szczęście go posiadać) nowy Nikkor
70-180/2.8-4 D ED Macro, z możliwością makro 1:1. Ze względu na szkła ED (o
bardzo niskiej dyspersji światła) rysuje niebywale ostro w każdym ustawieniu
i jest niezwykle poręczny. Od prawie roku używam wyłącznie tego obiektywu do
makrofotografii w zakresie do 1:1. To bardzo zaawansowana i dość kosztowna konstrukcja,
niemająca jak na razie konkurencji.
Jeśli na uczniowską lub studencką kieszeń nie stać na wydanie kilku tysięcy
zł na obiektyw makro spróbujcie z obiektywem standardowym i pierścieniami.
W tym przypadku zestaw pierścieni o długości ok. 5cm pozwoli na uzyskanie odwzorowania
blisko 1:1. Mam w swoich zapasach Nikkora 50/1.8 D (kupiony na giełdzie za 400
zł), który jest rewelacyjnym obiektywem do współpracy z pierścieniami. Po prostu
jest tak skorygowany, że z kompletem pierścieni pośrednich 58 mm Nikon - BR
11A+ 12 + 13 zapewnia niezwykłą wprost ostrość szczegółów (zdj. 1).
Ten sam obiektyw, jeśli go obrócić (gwintem na filtry do "body"
- można do każdego systemu kupić odpowiednie pierścienie odwracające) uzyskamy
jeszcze większe powiększenie obrazu. Tą ostatnią formę wykorzystuję najpowszechniej
do silnych zbliżeń. O, właśnie jajeczka, młode gąsienice i mnóstwo innych motywów.
Jest jednak jeden warunek. Obiektyw odwrócony nie może być domknięty (przysłona)
do maksymalnej wartości (zwykle 22,32). W tym przypadku zdjęcia będą całkiem
nieostre, gdyż następuje bardzo silna aberracja. Jeśli jednak domknąć do "8"
lub ostatecznie do "11" zdjęcia są ostre jak brzytwa (zdj. 2)!

Pozostaje problem nowej generacji obiektywów z brakiem pierścienia przysłony
(Canon, Nikon seria G). W tym przypadku polecam starsze obiektywy, niekiedy
na giełdzie bardzo tanie, a zupełnie doskonałe optycznie. Mogą być bez żadnej
automatyki, gdyż i tak je odwracamy i cała ta automatyka tylko przeszkadza.
Jeśli chcecie fotografować jeszcze mniejsze obiekty (np. aż do 4x5 mm) polecam
obiektywy 35, 24 i 20 mm - odwrócone. 20-tka po odwróceniu pozwala bez żadnych
dodatkowych pierścieni na zdjęcie obiektu o podanym wymiarze. W tym przypadku
przysłona "8" jest jedyną wartością, dla której obiektyw Nikkor 20/2.8D
rysuje wręcz niewiarygodnie ostro (zdj. 3). Każda inna wartość przysłony poza
"8" w dół i górę (4, 5,6 i 11, 16) powoduje gwałtowny spadek ostrości.

Jest jeszcze inny sposób na niezwykle silne zbliżenie - spójrz na zdjęcie oka
muchy octówki (0,4 mm!!!) - zdjęcie 4 i zdjęcie 5 - jaką konstrukcją to wykonałem.


Body Fuji FinePix S2 pro + telekonwerter SOLIGOR 2x (siedmiosoczewkowy)
+ pierścień Nikkor PN-11 (58 mm) + obiektyw Mikro Nikkor 200/4 D ED + soczewka
makro Nikon 6T (na zdjęciu jest body Nikon F90X).
Całość ważąca blisko 2 kg musi oczywiście być osadzona na solidnym statywie.
Do ustawienia ostrości nie polecam ruszania aparatem ani statywem, ale obiektem
umieszczonym na małej podstawce. W tym przypadku zakrętka od słoika, na której
umieściłem liść pokrzywy i lekko podchmieloną browarkiem muszkę. Zdjęcie z lampą
błyskową jest jedynym rozwiązaniem, gdyż pozwala na uzyskanie wystarczającego
oświetlenia przy tak długiej drodze światła do powierzchni filmu lub matrycy.
Zestaw ten konsumuje sporo światła, w przeciwieństwie do tylko odwróconej np.
20-tki, gdzie nie ma żadnych strat światła! Przy przysłonie "8" i
czułości 200 ASA można przy pochmurnej pogodzie robić odwróconym Nikkorem 20/2.8
na 1/30 - 1/60s. Jeśli aparat podeprzeć na statywie, nie ma problemu ani z kompozycją,
ani kwestią poruszenia! Dokładnie odwrotny problem jest z tym wydziwiastym zestawem,
który jednak pomimo diabelnych kłopotów z ustawieniem ostrości i kadru - jeśli
się trafi, a to już kwestia czasu - pozwala na uzyskanie niewyobrażalnie wysokiej
ostrości, przy tak potężnym powiększeniu. Oczywiście 200-tkę ustawiamy też na
"8" (zobacz też zdjęcie 6 przedstawiajace łuski na skrzydle motyla).

No dobrze, namawiałem do obiektywu 105 mm, a piszę o zupełnie innych konstrukcjach.
Ale to były przypadki skrajnie dużych powiększeń. Do owadów czy innych obiektów
o w miarę namacalnych wymiarach pragnę ponownie polecić obiektywy 105
mm makro. Obiektywy te pozwalają na dość dobre zbliżenia z odległości
znacznie większej niż obiektywy standardowe (50, 55 i 60 mm). Ta większa odległość
nie jest bez znaczenia, gdyż pozwala po pierwsze na znacznie pewniejsze podejście
do obiektu, a po drugie na lepszą operację światłem. W plenerze obiektywy krótsze
często wymuszają tak bliskie zbliżenie, że obiektyw rzuca cień. Poza tym dłuższa
ogniskowa pozwala na rozmycie bardzo często przeszkadzającego tła i skupieniu
ostrości na fotografowany motywie.
No i jeszcze jedna kwestia. Lampa błyskowa czy nie? Praktyka
i tak okaże się wyrocznią. Ja staram się raczej unikać lampy błyskowej, choć
warunki oświetleniowe niekiedy zmuszają mnie jedynie do doświetleń. Jeśli komuś
z Was uda się wejść w posiadanie dwóch książek amerykańskich autorów: John Shaw:
"Closeups in Nature", czy Lary West "How to photograph insects
and spiders", którzy gorąco polecają lampy błyskowe do makrofotografii
(zresztą prezentując rewelacyjne zdjęcia) musze powiedzieć, że jest to rozwiązanie
mało komfortowe i jeśli ktoś z Was (bo ja nie) ma tyle czasu co ci dwaj panowie,
to nie widzę powodów, żeby tą złożoną konstrukcją operować w naturze. Autorzy,
co by o tym nie powiedzieć, bezdyskusyjnie idealnych technicznie zdjęć. Nie
piszą jednak ile napsuli filmów, a jest to kwestia w naszej szerokości geograficznej
nie bez znaczenia.
Światło lampy błyskowej jest nienaturalnie silne i szczególnie
w przypadku małych obiektów a do tego o błyszczącej powierzchni stwarza poważny
problem z kontrastem. Otrzymujemy "wypalone" zdjęcia, często prezentowane
w galeriach "makro". Oczywiście siłę błysku można regulować, jego
kąt itd. Super, ale w studio. W plenerze zwykle nie ma czasu. Nie znaczy to,
że zdjęcia z definicji nie wyjdą. Jest wiele przypadków, dla których ten rodzaj
oświetlenia jest wręcz idealny. Zresztą myślę, że wiecie dobrze o co chodzi.
Ważniejszą dla mnie sprawą jest dobry statyw (mały, np. Manfrotto typ 190) z
głowicą kulową, która szybko pozwala na zmianę ustawienia. Przy świetle zastanym
i czułościach 200 - 400 ASA można przy użyciu tego statywu bez problemu zrobić
ostre zdjęcia makro przy czasach 1 - 1/15s. Dlatego flesz jest rzeczą mniej
niezbędną niż dobry, mały i lekki statyw. Jeśli na to pozwala kieszeń (dosłownie)
lepiej w nią wsadzić małe lusterko (np. 4 x 5 cm) i niekiedy - jak czas pozwoli
- doświetlić fotografowany obiekt.
No i na koniec nieco o tym, jak fotografia cyfrowa ułatwia pracę z makrofotografią.
Wiem, że niektórzy mogą powiedzieć: fotografia cyfrowa nie ma duszy i jest to
bajer. Ale sam pamiętam jak zamienialiśmy kiedyś suwak logarytmiczny (ktoś pamięta
co to?) na kalkulator!
Po pierwsze mamy błyskawiczny podgląd właśnie na efekt zastosowanego oświetlenia
i sprawdzenia ostrości. Dla mnie jednym z największych udogodnień jakim jest
możliwość szybkiego sprawdzenia kompozycji i efektu jest to, jak wygląda tło.
Wielokrotnie, oglądając nawet najbardziej szczegółowo negatyw, okazywało się,
że dopiero po powiększeniu coś tam w tle nie grało. Jakieś odbłyski, śmieci
itp. Pomijam kwestię retuszu i poprawy gradientu, kontrastu, nasycenia itd.
Wierzcie lub nie, ale nawet bez wyostrzania w programie komputerowym ostrość
jest rewelacyjna. Jest to efekt bezpośredniego zapisu obrazu na matrycy bez
konieczności przenoszenia obrazu z negatywu na pozytyw przez kolejny obiektyw.
Jeśli zapisać obraz w trybie RAW (bez kompresji stratnej) to informacje tam
zapisane pozwalają na dalszą obróbkę tak, jakbyśmy zmieniali np. czułość filmu
bez żadnej straty kontrastu i wzrostu ziarnistości. To nic, że 3-krotnie niedoświetlimy
zdjęcie. Bez trudu można to skorygować bez żadnej utraty jakości. Pliki RAW
nazywane są czasem cyfrowym negatywem. Dostępne są jednak w droższych aparatach,
z reguły w lustrzankach.

Jedyną zmorą lustrzanek cyfrowych z wymienną optyką jest pokrywanie
się kurzem powierzchni matrycy. Efekt dla przykładu załączam na zdjęciu
7. Oczywiście można to usunąć komputerowo, ale to mrówcza robota. Ja w moim
Fuji S2 myję matrycę raz w miesiącu (po ok. 1000 zdjęciach) czystym etanolem
spożywczym naniesionym na przyciętą nożyczkami na wymiar matrycy kawałek chusteczki
jednorazowej przyczepionej do zapałki cienki drucikiem. Pomimo różnych strachów,
matrycy jak na razie to nie szkodzi, a wprost przeciwnie. Chyba, że wpadnie
w nałóg. No i na koniec jeszcze jedna super wygoda użycia cyfrówek. Balans bieli.
Umożliwia on robienie zdjęć w domu, przy użyciu zwykłych żarówek. Jeśli ustawi
się na drodze lampy biurkowej i obiektu kawałek firanki mamy bardzo miękkie
światło, dające idealnie naturalne oświetlenie. W ten sposób można robić martwą
naturę, czy rośliny i inne mało ruchliwe obiekty. Bez żadnych studyjnych bajerów.
O autorze :
Z zawodu jestem chemikiem analitykiem, pracownikiem naukowym Politechniki Krakowskiej.
Połączenie entomologii i fotografii uważam za najlepsze wiązanie nie chemiczne.
Nazbierało mi się już sporo lat (rocznik 54). Mieszkam w Wieliczce koło Kopalni
Soli. Przez wiele lat należałem do Związku Polskich Fotografików Przyrodniczych
, ale na razie jestem na urlopie ze względu na brak czasu. Większość zdjęć owadów,
które można znaleźć na mojej stronie: www.grochowalski.pl
pochodzi z domowych zakamarków. Są lub były lokatorami zaproszonymi lub nie,
ale i te ostatnie traktuję z należytym szacunkiem - jak na artystów przystało.
Fotografuję Nikonem F90X, ale ostatnio prawie wyłącznie Fuji FinePix S2 pro.
Adam Grochowalski
Jeśli używasz uzywasz ciekawego sposobu fotografowania motyli, to zapraszamy
do przesłania
na email jego opisu - zostanie on umieszczony pod tym artykułem.
Można też nadsyłac wszelkiego rodzaju porady i spostrzeżenia dotyczące tego
tematu.
Istnieje też temat forum poświęcony temu działowi - jesli chcesz coś dodać
do treści, lub wyrazić swą opinię, to możesz to zrobić właśnie tu :
Forum -> Komentarze
do poszczególnych działów -> "Fotografowanie motyli" 
|